Tytuł: "Cień jabłoni"
Autor: Wojciech Szlęzak
Wydawnictwo: Janka
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka
Ilość stron: 240
"(...) Człowiek myśli, że widzi, co białe, a co czarne, a potem okazuje się,
że owszem widzi, ale tylko kiedy patrzy z boku.
A kiedy chodzi o niego samego, to granica się rozmywa,
a banalne wymówki same cisną się do głowy,
by usprawiedliwić największe draństwo."
Lubię sięgać po wymagającą literaturę (i nawet udało mi się w poprzednim roku zapoznać z kilkunastoma takowymi książkami, z czego się ogromnie cieszę), która pobudza do myślenia, pozwala się zatrzymać na chwilę, przemyśleć swoje życie i dokonać poniekąd jego analizy, a także wprowadza od pierwszej strony w niepowtarzalny i klimatyczny nastrój, którego tak naprawdę nie można, a prawdę powiedziawszy nawet nie chce się opuszczać. To właśnie miało miejsce w trakcie lektury powieści "Cień jabłoni". To książka, która od chwili zapowiedzi mnie przywoływała i prosiła się, aby zwyczajnie się z nią zaznajomić, co też uczyniłam. Zapraszam na moją opinię :)
Wojciech Szlęzak (ur. w 1990) - absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Wychowany na małopolskiej prowincji. "Cień jabłoni" to jego powieściowy debiut, adresowany do dorosłego czytelnika. Wcześniej publikował prozę młodzieżową. Ponadto na łamach "Kwartalnika Literackiego Wyspa" ukazało się jego opowiadanie "Schizofrenia". Inspiracje czerpie z otaczającego świata, z banalnych zdarzeń codzienności oraz prac wybitnych humanistów, zwłaszcza ojców współczesnej psychoanalizy. Interesuje się wszystkim, co opowiada o niejednoznaczności świata - filozofią, psychologią, rynkami finansowymi, a także pszczelarstwem.
"Cień jabłoni" to opowieść o przypadkowym spotkaniu dwóch mężczyzn, różniących się wiekiem, statusem społecznym i materialnym, poglądami, ale przede wszystkim bagażem życiowych doświadczeń. Historia przedstawiona w powieści opowiedziana jest z perspektywy młodego mężczyzny, którego imienia nie mamy przyjemności poznać. Powrócił on na jakiś czas do rodzinnej prowincji, na której mieszkali jego rodzice, aby to właśnie tam odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, aby poszukać sensu życia, zrozumieć pewne dręczące go zagadnienia, problemy całego świata, a także znaleźć spokój, szczęście i spełnienie, ale również spojrzeć na otaczający go świat z innej perspektywy. Rodzinną wioskę opuścił kilka lat wcześniej, wyjechał do miasta w celu nabycia lepszego wykształcenia, a następnie pracy, która miała mu zapewnić stabilizację, poczucie bezpieczeństwa i oczywiście pieniądze. Jednak, gdy już to wszystko osiągnął, nagle zrozumiał, że to nie jest to, czego chyba oczekiwał. Miał dość ciągłego pośpiechu, nieustannego wyrabiania norm w firmie, gonitwy i zgiełku, dążenia do osiągania sukcesów i pięcia się po szczeblach kariery, poświęcania się tylko i wyłącznie pracy, samotnych wieczorów (poza tymi spędzonymi z kumplami w barze). Zastanawiał się, do czego to go doprowadzi. Przez kilka dni tułał się po mieście, nie wiedząc do końca, czego szuka i czego chce od życia. Rzucił pracę, opuścił swoją kawalerkę, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i postanowił pojechać do miejsca, z którego wywodziły się jego korzenie, aby tam przeanalizować swoje życie i podjąć decyzję, co dalej. Tam - w miejscowości Górne, powróciły wspomnienia z dzieciństwa, lat szkolnych, młodzieńczych. Podążał znanymi mu ścieżkami, udawał się na spacery przyglądając się mijanym obiektom (szkole, kościołowi), które przywoływały obrazy z przeszłości. Pomagał ojcu przy zbieraniu jabłek, orzechów, niekiedy udawał się do pobliskiego baru i spędzał czas z jego bywalcami. Jednak najczęściej, bowiem każdego dnia odwiedzał niespełna siedemdziesięcioletniego mężczyznę, który zamieszkał w starym i opuszczonym domu. Chodził do niego, aby mu pomóc w gospodarstwie, ale przede wszystkim po to, aby wysłuchiwać jego monologu, jego opowieści o życiu.
Wydawać by się mogło, że to właśnie ten młody człowiek będący narratorem jest jednocześnie głównym bohaterem. Okazało się jednak, że został całkowicie przyćmiony, stłumiony przez poznanego we wsi Grzegorza Adamczyka, który pewnego dnia poprosił nieznajomego młodzieńca o pomoc w cięższych czynnościach (m.in.: przy opale drewna) i obiecał za to wynagrodzenie. Aczkolwiek chyba potrzebował osoby, która wysłucha jego historii, będącej w pewnym sensie rozliczeniem się z przeszłością, ze swoim życiem. Twierdził, że przybył do Górnych po czterdziestu pięciu latach z nadzieją, że będzie mu dane spotkać się jeszcze z kobietą, którą niegdyś darzył uczuciem, a która właśnie pochodziła z tej wsi. Ale czy rzeczywiście tak było? Czy naprawdę to było powodem jego przyjazdu? Grzegorz opowiadał młodemu człowiekowi o swoich związkach i towarzyszących im wątpliwościach, pisaniu wierszy, prowadzonych niegdyś biznesach, pieniądzach, kontrahentach, sukcesach i porażkach, udzielaniu się w akcjach charytatywnych, pomaganiu potrzebującym, przyjaźniach, miłości, młodości, pasjach, podróżach, polityce, a nawet śmierci. Podzielił się swoimi doświadczeniami, przeżyciami, refleksjami i spostrzeżeniami. Z każdym dniem otwierał się coraz bardziej przed nieznajomym, nieświadomy, że dla tego to cenne nauki, pozwalające inaczej spojrzeć na świat i swoje życie.
Czytając powieść nieustannie odnosiłam wrażenie, a nawet sobie wyobrażałam, że siedzę pod jabłonką, w ogromnym sadzie, w letnie i ciepłe popołudnie i słucham opowieści dojrzałego mężczyzny doświadczonego przez los, którego życie nie było tak kolorowe, jakby się mogło wydawać, który dopiero po długim czasie zrozumiał kim był i kim jest, a przede wszystkim jakim człowiekiem chce być. I który dzieląc się ze mną swoją historią, pragnął niejako dokonać rachunku sumienia, zrozumieć sens wszystkich wydarzeń mających miejsce w jego życiu, być może też odpokutować i wyspowiadać się, poszukać ukojenia i spokoju, ale w szczególności uzmysłowić sobie prawdziwy cel jego przybycia do Górnych. Nie ukrywam, że to było dla mnie niezwykłe doświadczenie, a zarazem piękna podróż emocjonalna i intelektualna.
Niewątpliwie wrażenie wywarły na mnie urokliwe, czarujące, ujmujące i wpływające na wyobraźnię opisy wiejskich krajobrazów, ścieżek, polan, sadów, lasów, dróg, miejsc, mentalności mieszkańców, a nawet urzekła mnie szczegółowa relacja z podróży autobusem. A wszystko to zostało oddane i zaprezentowane dzięki zastosowaniu bogatego, mądrego, pięknego, barwnego, a zarazem zrozumiałego i łatwo przyswajalnego języka.
"Cień jabłoni" to refleksyjna, melancholijna i sentymentalna powieść o życiu, miłości, przyjaźni, śmierci, karierze, poświęceniu, samotności, nienawiści, tęsknocie, pożądaniu, sukcesach, porażkach, rozstaniach, lękach i obawach, niespełnionych marzeniach, a w głównej mierze o wędrówce w głąb siebie, poszukiwaniu kierunku życia, wypatrywaniu drogi prowadzącej do spełnienia i zapewniającej wewnętrzny spokój oraz o nadziei.
Podsumowując, powiem krótko, jeśli to jest powieściowy debiut Wojciecha Szlęzaka, to ja chcę więcej. Zdecydowanie (apel do autora). Z niecierpliwością będę zatem wyczekiwać kolejnych książek autora i z przyjemnością po nie sięgnę. Tymczasem gorąco polecam "Cień jabłoni". Warto przeczytać i poznać ukazaną w niej historię.
Cytaty:
"- Nie masz czasem wrażenia, jakby cały świat kręcił sie wokół ciebie?
Jakby każde najmarniejsze zdarzenie, każdy zbieg okoliczności miał być dla ciebie wskazówką?
Naprowadzać na właściwy tor, kiedy z niego zboczysz."
"Miasto żyło, a ja przypatrywałem mu się z ciekawością kilkuletniego dziecka.
Fascynowało i jednocześnie przerażało.
Tak jak każde inne miejsce wyznaczało rytm życia jego mieszkańców,
którzy nawet sobie z tego nie zdawali sprawy.
Mówiło o nich więcej, niż sami chcieliby powiedzieć.
I o mnie również. I bardzo mi się to nie podobało.
Nagle zapragnąłem całkowicie się odciąć,..."
"(...) Próbowałem w myślach dojść, co tak naprawdę stanęło nam na przeszkodzie,
że nie potrafiliśmy przeżyć razem życia.
Może ta myśl właśnie niepokojąca, że człowiek sam naprawdę nie wie,
czego pragnie, a czasem tylko wydaje mu się, że wie.
A skoro nie wie, to jak może swoje życie łączyć z innym życiem,
by później na barkach dźwigać podwójną odpowiedzialność.
Za siebie i za to drugie życie, które ciąży jeszcze bardziej niż własne.
"- (...) Pamięci nie da się wyczyścić, by zacząć wszystko od nowa
i przekonać się, jak inaczej mogłyby potoczyć się losy,
gdybym trafił w inne miejsce i inny czas.
Życie jest okrutne, bo wyznacza tylko jedną drogę, a pokazuje ich tysiące."
"(...) Pragnienie oddziaływania na otoczenie, choćby w najbardziej banalny sposób,
to niezrozumiały fetysz.
Rzeczywistość lepiej schować, zastąpić sterylną podróbką,
żeby nie narażać się na ryzyko."
"(...) Wszędzie zastanawiałem się, co takiego wciąż nie daje mi spokoju
i nie pozwala skończyć wszystkiego tu i teraz.
Nie miałem pojęcia, czego mi brakuje, ale uparcie tego szukałem.
Tak jak przez całe życie odczuwałem niedosyt, jakiś brak, tak dalej miałem to samo.
Poczucie, że nie zamknąłem rozliczenia z życiem i albo ja jestem mu coś winny,
albo na odwrót.
Że strony ma i winien nie zgadzają się.
Debet nie jest równy kredyt, więc najpierw trzeba znaleźć błąd i poprawić."
"(...) Przeszłość budziła fascynację, przyszłość tylko strach.
Przeszłość była hamulcem, przyszłość pedałem gazu."
"(...) Przyjaźń jest bezinteresowna.
Nigdy z nikim nie uda ci się zaprzyjaźnić, jeśli z góry patrzysz na ludzi,
bo żaden nie wyda się ciebie godny.
Tak samo, kiedy nie czujesz się zbyt pewnie w życiu
i wszyscy wokół zdają się mądrzejsi, bardziej zaradni, silniejsi.
Nie przez podziw wiedzie droga do przyjaźni. A warto nią podążać.
Choćby tylko po to, by mieć z kim wspólnie pomilczeć
albo z kim się spotkać gorszego dnia,
ponieważ sam widok przyjaciela bardzo często wystarcza za lekarstwo na chandrę."
"(...) - Droga do zrozumienia drugiego człowieka zawsze wiedzie przez siebie.
Próbuj nowego. Wyjeżdżaj w nowe miejsca.
Wchodź w nieznane środowiska. Poznawaj ludzi. I obserwuj siebie.
Poznasz siebie, to zrozumiesz świat.
A wtedy łatwiej ci przyjdzie wyobrazić sobie, co miał w głowie faraon."
"(...) Bycia szczęśliwym też trzeba się nauczyć, tak jak wszystkiego w życiu.
Nie chodzi przecież tylko o to, co nas spotyka,
ale może przede wszystkim o to, jak na to reagujemy.
A wierzę, że akurat to da się wyćwiczyć."
"(...) We wspomnieniach wszystko się wyostrza.
W rzeczywistości dzień w dzień trzeba się przecież mierzyć z szarą prozą życia,
a w pamięci pozostaje tylko ta esencja,
przez co życie zdaje się bardziej wyraziste, a tak naprawdę jest nijakie."
"(...) Nikomu nie można ufać.
Nawet własnej pamięci, ponieważ ona też lubi nas zwodzić.
A robi to jedynie po to, żeby człowiek potrafił znieść samego siebie.
Gdyby tak pamiętał wszystkie swoje uczynki..."
"(...) A wściekłość ma to do siebie, że gromadzona w człowieku,
wylewa sie w najmniej spodziewanym momencie i często obrywa,
kto się przypadkiem nawinie, a nie ten, kto naprawdę winny."
"(...) W każdym jest tyle samo smutków i radości.
I nieważne, czy jesteś gwiazdorem z telewizji i każdego dnia zasypiasz na cycku modelki,
czy żebrakiem spod kościoła.
Nie musisz martwić się, co do gara włożyć, masz dach nad głową i kochającą rodzinę?
Wydaje ci się, że nie masz problemów?
Nie martw się, już życie coś ci znajdzie.
Zaczniesz się bać, że to wszystko stracisz albo najdą cię myśli,
że może zmarnowałeś najlepsze lata, bo mogłeś zostać piłkarzem albo astronautą."
"(...) Nie tylko do szczęścia człowiek nie został stworzony.
Do rozpaczy również.
Bilans musi wyjść na zero."
Fragment książki
Trzydzieści lat minęło, a stodoła wciąż stała. I nawet obok zaparkowany był ciągnik, tyle że już inny. Wpatrywałem się w okno domu, licząc na to, że kogoś w nim zobaczę. I owszem, na chwilę pojawił się kontur ludzkiego ciała, lecz mężczyzna stał tyłem. Trudno. Nie wejdę, to się nie przekonam. W końcu po to przyjechałem. Wszedłem na podwórko i okrążyłem chałupę, ponieważ drzwi znajdowały się z tyłu. Tyle jeszcze pamiętałem. Nacisnąłem przycisk dzwonka. Cisza. Pomyślałem, że pewnie zepsuty, i energicznie zapukałem do drzwi. Te po chwili uchyliły się i w półmroku zobaczyłem zarośniętego mężczyznę. Nie miał prawej ręki. To znaczy miał, tylko że do łokcia. Śmierdział. Co tu dużo mówić, waliło od niego potem oraz gorzałą. Otworzył i tylko się na mnie gapił. Nie spytał, o co chodzi ani w czym może pomóc. Nic z tych rzeczy.
- Szukam kogoś - powiedziałem.
- Wchodź, Grzesiek.
Zaprowadził mnie do salonu. To znaczy salon może był tam kiedyś. Teraz była co najwyżej rupieciarnia. Zagracona wiadrami, pałąkami jakimiś, gołe kable wystawały ze ścian. Wszystkie krzesła miały pourywane oparcia, a podłoga się lepiła. Obrus na stoliku pokryty był niezliczoną ilością plam. Po podłodze poniewierały się opalcowane szklanki z fusami po kawie w środku, i trzeba było uważać, aby nie zahaczyć nogą. Poczułem kwaśny odór, aż się wzdrygnąłem, bo od dziecka wrażliwy byłem na zapachy.
- Wiedziałem, że kiedyś przyjedziesz. Ty albo Franek. Siadaj. Czego się napijesz? Piwo mam i kawę. Herbata wyszła - poinformował. - Po piwie nam przyniosę - sam podjął decyzję, zanim zdążyłem się odezwać, i zniknął w drzwiach do kuchni. Nie poszedłem za nim. Nie miałem ochoty oglądać reszty domu. Wrócił po chwili z dwiema butelkami w lewej dłoni. - Co tak stoisz? Siadaj. - Ruchem głowy wskazał na fotel.
Oparcie było wilgotne, ale nie poskarżyłem się, tylko przesunąłem na skraj i nachyliłem do przodu. Jędrek otworzył butelki o kant stołu, wyszczerbiony w tym miejscu i pozdzierany.
- Wypadek w pegeerze - powiedział, dostrzegając chyba, że wpatruję się w kikut. - Już lata temu. Z piętnaście będzie. Proszę. - Postawił piwo na stole. - Na żagle przyjechałeś? To spóźniłeś się. Sezon już się kończy. Zresztą od jutra wichurę zapowiadają. Co u Franka słychać?
- W porządku. Niedawno z Syrii wrócił. Budowy mostu tam doglądał.
- A u ciebie?
- Też w porządku.
- No to się cieszę.
Pociągnąłem nieco z butelki. Nie miałem pojęcia, jak zacząć. I w końcu zacząłem najgorzej, jak tylko możliwe. - Wiesz co, Jędrek, nie najgorzej mi się powodzi. Pomogę ci przez wzgląd na dawne czasy. Przyjaciele od tego są, żeby sobie pomagać.
Wybuchnął śmiechem. Śmiał się długo i obłąkańczo, a ja poczułem mrowienie na plecach.
- Pomożesz mi? Dobre! - Nie potrafił się opanować. - Przyjeżdżasz po dwudziestu latach i mówisz, że mi pomożesz. Nie wytrzymam. A może to ja pomogę tobie, co? - Nagle uspokoił się i wbił we mnie przenikliwe spojrzenie.
- Ty mnie? A w czym? - Nie umiałem ukryć zaskoczenia.
- A w czym byś chciał?
- Jędrek, to naprawdę nie jest problem. Opłacę kogoś. Przyjdzie tutaj posprzątać. Może jedzenia ci brakuje? Chudy jesteś jak szczapa.
Tym razem się nie zaśmiał. Siedział na jednym z tych rozwalonych krzeseł i gapił się na mnie. I ja też miałem okazję mu się przyjrzeć. Przetłuszczone włosy. Broda długa, postrzępiona, nierówna. Wyciągnięty sweter, z uciętym prawym rękawem, drelichowe spodnie. Nos wydawał się nienaturalnie duży. Wielka buła na samym środku twarzy. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, czy zawsze był taki gigantyczny. No i kikut. Starałem się na niego nie spoglądać, ale nie potrafiłem. W którą stronę nie skierowałbym wzroku i tak po chwili powracał do blizny wychylającej się spod wełnianego materiału. A im bardziej się starałem, tym gorzej wychodziło.
- Na litość cię wzięło, co? - odezwał się wreszcie Jędrek, a jego głos aż zadrgał, nie wiem, czy z gniewu, czy z pogardy. - A może to ja nad tobą powinienem się ulitować. Nie pomyślałeś o tym?
- Jędrek, nie musisz się wstydzić - bezmyślnie brnąłem dalej. - Obcym ludziom pomagam. Bliskim też mogę.
- Wynoś się! - warknął, zrywając się z krzesła. - Niepotrzebnie przyjeżdżałeś. Słyszałeś? Wynoś się! I czego gapisz się na moją rękę? Brzydzi cię ona? A widzisz, mnie wcale. Myślisz, że to powód, żeby mi współczuć? O nie. To raczej tobie trzeba współczuć, skoro tak uważasz.
Patrzyłem oniemiały na kolegę z dawnych lat i nie potrafiłem zebrać myśli. Jędrek tymczasem sam siebie nakręcał. Zahaczył dłonią o jedną z butelek, która przewróciła się na stół i piwo zaczęło wylewać się na podłogę. W zacietrzewieniu nawet nie zwrócił na to uwagi. Jakiś obłęd nim zawładnął. Krzyczał, machał rękami. A wirujący w powietrzu kikut wyglądał makabrycznie.
- Może i nie było mi łatwo! Może i nacierpiałem się w życiu przez tamten wypadek! Cierpienie nie jest najstraszniejsze. Najstraszniejsze jest oglądanie, jak ktoś inny cierpi, mam rację? Nie możesz znieść mojego widoku? Brudnego kaleki mieszkającego na śmietniku. Nie jest tak? Widzę to w twoich oczach. Nie zaprzeczaj.
Nawet nie miałem zamiaru. Mężczyzna stojący nade mną napawał przerażeniem. W dodatku wydawał się zupełnie obcy. Zaczęły nachodzić mnie wątpliwości, czy faktycznie to Jędrka widzę przed sobą. Przecież to niemożliwe, żeby aż tak?
- Patrząc na mnie, przypominasz sobie, że ciebie też w każdej chwili może to spotkać. Każdego może. I w końcu spotyka. W tej czy innej formie. Co, przyjemniej się żyje, nie dopuszczając do siebie takiej myśli? Może ci ulży, jak powiem, że to wcale nie jest takie koszmarne. Ani odrobinę gorsze od twojej codzienności. Myślisz, że twoje życie jest szczęśliwsze od mojego? Gówno. W każdym jest tyle samo smutków i radości. I nieważne, czy jesteś gwiazdorem z telewizji i każdego dnia zasypiasz na cycku modelki, czy żebrakiem spod kościoła. Nie musisz martwić się, co do gara włożyć, masz dach nad głową i kochającą rodzinę? Wydaje ci się, że nie masz problemów? Nie martw się. Już życie coś ci znajdzie. Zaczniesz obawiać się, że to wszystko stracisz albo najdą cię myśli, że może zmarnowałeś najlepsze lata, bo mogłeś zostać piłkarzem albo astronautą. Tyle samo zmartwień będziesz mieć co i ja. Człowiek nie został stworzony po to, żeby był szczęśliwy. Wiesz, o czym mówię, prawda?
Zgroza aż wbiła mnie w fotel, zapomniałem nawet o gnijącym, cuchnącym oparciu. Odsunąłem się, jakbym chciał znaleźć się jak najdalej od Jędrka.
- No, powiedz. Co cię trapi? Pieniądze masz, więc nie to. Nachodzą cię lęki? Tak, widzę. Zgadłem. Czego się boisz? Śmierci? A może życia właśnie? Nie ma się czego wstydzić. To normalne. Myślałeś kiedyś, żeby ze sobą skończyć? Typowe. Każdy na górze miewa takie myśli. Mówiłem. Suma trosk i radości musi się zgadzać. A o co masz się martwić, skoro niczego ci nie brak? Chyba tylko o sens tego wszystkiego. No i powiedz, który z nas ma lepiej? Dla mnie wybór prosty i wolę przejmować się tym, że nie mam czym kichy napchać. Nigdy bym się z tobą nie zamienił.